29 maja 2013

IV- "Nie poddawaj się!"- Tylko Co Jeśli Ktoś Stracił Sens Swojego Życia...?

Parę tygodni później nastrój Dave'owi się nie poprawiał. Ciągle chodził w żałobie i nawet nie wychodził z domu. Od roku nie mieszkał z rodzicami. Nie wiedzieli nawet o całej tragedii. Nie byłby w stanie o tym komuś opowiedzieć. Było na to stanowczo za wcześnie. Zbyt bardzo bolało.
Raz dzwonili do niego z komisariatu. Przyjechali do niego, żeby mógł złożyć zeznania w sprawie Meg. Niewiele mógł im powiedzieć, ale może coś im pomoże. Opowiedział więc wszystko (czyli prawie nic).
Powiedzieli mu, że będą działać, ale słyszał jak za drzwiami jeden mówi do drugiego, że czarno to widzi, bo praktycznie nic nie wiedzą.
Dzwonili do niego jeszcze parę razy, aby o coś spytać lub się upewnić, al od paru dni telefonu słychać nie było. Pewnie dali sobie spokój ze sprawą i już. Pieprzona policja! nic nie potrafią dobrze zrobić! Siedzą tylko na dupie i narzekają na to jak im trudno! Debile!
 
Pewnego dnia do Dave'a przyszedł Steve. Był to jego kolega ze studiów. Poszedł on w kierunku malarskim i był całkiem szanowanym malarzem w mieście. Urządził już parę świetnych wystaw w publicznym muzeum i zaczynała się nim powoli interesować telewizja. Nic dziwnego. Miał talent jakich mało! Dave mu nawet zazdrościł kiedyś, ale to była już tylko przeszłość. Teraz byli najlepszymi kumplami. Na dobre i na złe.
-Stary, słyszałem co się stało...- powiedział na samym wstępie Steve.
-Słuchaj, nie chcę o tym gadać...- odparł ponuro Dave.
-Wiem, wiem. Jesteś w żałobie. Chciałem ci tylko złożyć kondolencje. Ja wiem, że ona cię bardzo kochała. Kiedyś mi się zwierzała, że nie potrafiłaby bez ciebie żyć.
-Steve, mówiłem, że...- zaczął, ale chłopak mu przerwał:
-Rozumiem, okej... Przyszedłem także dlatego, żeby zobaczyć jak się czujesz. Ostatnio była Twoja wystawa... Czekali na ciebie ludzie z telewizji lokalnej, ale się nie pojawiłeś...
-A co? Uważasz, że miałam pójść w takim stanie?! Człowieku, uspokój się. Wszystko straciło sens. Nie mam po co żyć. Tą wystawę mam głęboko w dupie!
-Dave... Pisali o tobie w gazecie...- rzucił mu na stolik magazyn. Na pierwszej stronie widniał tytuł 'David Johnson- Utalentowany Malarz XXI wieku?'- Patrz... Napisali tutaj, że masz wyjątkowy talent!
-Nie obchodzi mnie to, Steve.
Faktycznie, miał to gdzieś. Mogli nawet napisać, że maluje jak Leonardo Da Vinci. Nie obchodził go to, co te szmatławce wypisują.
-Człowieku?! Kiedy ty ostatnio miałeś pędzel lub ołówek w ręku?
-Dawno- warknął.
-A widzisz! Ty sobie nie zdajesz sprawy ze swojego talentu. Możesz być kimś, a chcesz to zaprzepaścić. Pogódź się z tym! Ona umarła i nie wróci!
Te słowa spiorunowały Dave'a. Jednym susem przyskoczył do Steve'a i zacisnął mu ręce na gardle.
-Odszczekaj to!
Patrzył na niego z zrządzą zabijania w oczach i dopiero po chwili zrozumiał co robi. Odskoczył od Steve'a i złożył ręce na plecach.
-Przepraszam- powiedział cicho- Odbija mi. Nie chciałem.
-Nie mam do ciebie żalu. Też bym taki był na twoim miejscu. Mi też brakuje Meg. Widziałem ją tylko raz i już ją polubiłem. Była taką pogodną i zawsze uśmiechniętą dziewczyną.
-Tak.
-Słuchaj, ja lecę. A ty się nad sobą zastanów. Megan na pewno by chciała, żebyś był szczęśliwy i kształtował swój talent. Ona umarła, ale pozostanie z tobą na wieki i będzie nad tobą czuwać.
I wyszedł lekko trzaskając drzwiami.
Dave zrobił sobie coś do jedzenia rozmyślając nad słowami przyjaciela. Miał po części rację. Nie mógł do końca życia tak się zachowywać. Musiał coś zmienić. Oczywiście zawsze będzie kochał Meg i będzie mu jej brakowało, ale nie może tak żyć. Przypomniał sobie jej słowa zanim straciła przytomność:
'Kocham cię, Dave. Bądź szczęśliwy'.
Spojrzał na gazetę leżącą na stole. Przeczytał artykuł i już wiedział co musi zrobić... Słowa Megan i Steve'a dały mu do myślenia...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, że tak krótko... Ale obiecuję Wam, że następny rozdział pojawi się  w czwartek... Ale muszą być przynajmniej 2 komentarze ;)
 

 Ależ to boskie!
~Bad

18 maja 2013

III- Życie Człowieka Może Stracić Sens W Jednej Chwili?

Dave już po chwili znalazł się przy lekarzu i zaczął się wypytywać o zdrowie Meg. Melanie też się jakby ożywił. Najwidoczniej chciała wiedzieć czy wszystko jest w porządku.
-I co? Jak poszła operacja?- spytał nachalnie chłopak wstając gwałtownie z krzesełka.
Melanie wstała powoli i także zbliżyła się w stronę lekarza. Jednak on nic nie odpowiadał. Stał z zaciętą miną zastanawiając się jak przekazać im to, co miał im do powiedzenia.
-Czemu pan nic nie mówi?! Co z nią jest? Kiedy będę mógł z nią porozmawiać?!- ponowił swe pytania podniesionym głosem.
-Ona... Obawiam się, że nie może jej pan zobaczyć.
-Ale jak to? Nie jest przytomna? Źle się czuje?- spytał lekko zbity z tropu.
Czemu oni nie mogą go do niej przepuścić? Przecież on chce z nią porozmawiać i spytać się, jak się czuje. I chce w końcu się dowiedzieć jak przebiegła operacja i czy nie było żadnych kłopotów.
-Nie... Ona...- usiłował mu wytłumaczyć lekarz, ale wtrąciła się Melanie:
-Dave pan doktor usiłuje ci przekazać, że...- głos jej się łamał okropnie. Przecież co by nie powiedziała, chłopak by się załamał. Nie mogła mu chyba rzec prosto z mostu co jest grane. Musiała go jakoś delikatnie naprowadzić na poprawną odpowiedź...
-Sens w tym, David, że ty jej już nie zobaczysz, bo ona... nie żyje...
Super, Melanie- pomyślała- To się nazywa delikatnie twoim zdaniem?! Boże, ty niedojdo!
David milczał. Rozszerzył gwałtownie oczy i nie mógł złapać oddechu. Poczuł, że coś się w nim wali. Tak jakby ogromny głaz go zmiażdżył. Jego nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Upadł na kolana. Z jego oczu popłynęły gorzkie łzy. Jak to ona... nie żyje?! Jej serce musi bić! Nie może mnie ot tak zostawić! Nie po tym, co razem przeszliśmy! Mieliśmy być na zawsze razem. Mieliśmy wziąć ślub... Dlaczego ona?
-Ale... Ale jak to? O czym wy mówicie?
-Dave... Przykro mi- powiedziała Melanie współczująco, a na jej policzek spłynęła pojedyncza łza. Podeszła do niego i położyła mu delikatnie dłoń na plecach- Podejrzewam jak się musisz czuć...
-Nieprawda! Nie wiesz, jak to jest! A najgorsze jest to, że to moja wina! To przeze mnie Meg odeszła i nigdy już nie zobaczę jej uśmiechu...
Strzepnął jej rękę, poderwał się i nie patrząc na nikogo pobiegł w kierunku drzwi oznaczonych 'Ostry Dyżur'. Lekarz próbowała go powstrzymywać, ale on się wyszarpnął i po chwili wkroczył do sali, w której na stole operacyjnym leżała blada dziewczyna. Była cała umazana krwią. W pierwszej chwili myślał, że się pomylił i że to nie Megan, ale gdy się uważniej przypatrzył zauważył pierścionek na palcu. Żal ścisnął go za serce, a wyrzuty sumienia powróciły.
Podszedł bliżej. Każdy krok kosztował go tak wiele. Bał się podejść. Ciągle miał nadzieję, że ona żyję, a im był bliżej, tym ta nadzieja coraz bardziej go opuszczała.
W końcu przystanął tuż przy samym stoliku i popatrzył z góry na dziewczynę, którą tak bardzo kochał. Łzy znowu mu popłynęły po policzkach. Przyklęknął przy niej i wziął jej rękę w swe wielkie dłonie. Nawet się nie wzdrygnął, gdy poczuł jaki bije od niej chłód. Była nienaturalnie blada.
Jak wampir- przemknęło mu przez myśl.
Zaczął całować ją delikatnie po ręce i wciąż powtarzał:
-Przepraszam cię, Megan. To moja wina. Przepraszam.
I płakał. Głośno łkał nie mogąc opanować swoich emocji. Do oczu cisnęły się co chwila nowe łzy, a żal i cholerny smutek nijak nie chciały przeminąć...
* * *
Dave został w szpitalu parę godzin. Nie mógł się pogodzić z tym co się stało. Cały czas miał nadzieję, że Megan wstanie i powie mu coś w stylu 'Chłopaku, ogarnij się! Przecież jestem tutaj z tobą!'. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Dziewczyna z Krainy Zmarłych nie powstała, a w sercu Davida pozostawiła po sobie rozpacz i cierpienie.
Przez kolejny tydzień Dave nie ruszał się z łóżka. Myślał i myślał coraz bardziej pogrążając się w smutku i żałobie. Zadręczał się ciągle tym, ze to jego wina. Czuł to po prostu. Gdyby nie był skończonym idiotą, który zaprasza dziewczynę na dach, aby jej wyznać uczucie- żyłaby teraz... Byliby razem tacy szczęśliwi. Czuł także, że jeśli kiedykolwiek dopadłby tego gnoja, który jej to zrobił, zabiłby go na miejscu. Nie ważne, że wsadziliby go za to do więzienia. Chciał się zemścić. Mógłby nawet dożywocie przesiedzieć w ciupie. Teraz wszystko dla niego straciło sens. Nie miał dla kogo żyć. Jedyne światełko w jego życiu odeszło. Stracił swoją podpórkę i teraz wylądował w najgłębszej otchłani jaka mogła istnieć, otaczając go ściśle swymi mackami. Ale David nie chciał się nawet z tego chaosu wydostać. Odpowiadało mu to. Gdyby zaczął myśleć racjonalnie, najprawdopodobniej strzeliłby sobie kulkę w łeb.
* * *
W środę- trzy dni po śmierci Megan- odbył się pogrzeb. Z początku Dave myślał, że się nie przełamie i nie będzie w stanie tam pójść, ale wiedział, że nie byłoby to stosowne. Tak więc ubrał się na czarno i poszedł na uroczystość kościelną. Ksiądz opowiadał jakieś rzeczy o śmierci, ale chłopak nie mógł się nad tym skupić. Wpatrywał się tylko tępo w trumnę. Do oczu cisnęły mu się łzy, ale postanowił nie płakać. Musiał się powstrzymać.
Po mowie księdza podszedł do pięknie zdobionej, drewnianej trumny i przyjrzał się z bliska Meg. Była ubrana w zieloną sukienkę, która mu się tak bardzo podobała. Zawsze mówił, że wygląda w niej jak mała wróżka; jego Wróżka Szczęścia. Sam pomógł jej wybrać tą sukienkę na bal szkolny.  I wtedy łzy same popłynęły. Nie mógł ich już dłużej powstrzymywać. Dał całkowity upust swym emocjom. Ścisnął raz rękę Meg i pocałował ją delikatnie w czoło. Ostatni pocałunek. Było to dla niego wprost do nieuwierzenia... Jeszcze miesiąc temu był święcie przekonany, że będą razem na zawsze; do końca swych dni. A teraz... Wszystko się zawaliło w jednej chwili. Przed całą ceremonią chcieli mu oddać pierścionek zaręczynowy Megan, ale stwierdził, że chce, aby cząstka niego pozostała na zawsze z jego dziewczyną.
To tak, jakby umierała także pewna część mnie- pomyślał.
Obrzęd składający się z najbliższej rodziny i przyjaciół Meg ruszył w stronę cmentarza. W tle leciała jakaś muzyka żałobna... Dave szedł w pierwszym rzędzie patrząc zamglonym wzrokiem w stronę trumny. Szli powoli, a wkoło panowała ponura atmosfera. Rodzice dziewczyny łkali cicho na uboczu. Nie mogli pogodzić się ze stratą córki tak samo jak David. Jej ojciec powiedział chłopakowi, że to nie jego wina, i że nie mają do niego pretensji, ale on i tak miał wyrzuty sumienia. Mogli mu mówić, że on się do tego nie przyczynił, ale Dave czuł się tak, jakby to on do niej strzelał.
Gdy chłopak patrzył, jak trumna wraz z Megan opuszczana jest do rowu przeraził się. Chciał wskoczyć razem z nią, lecz nie mógł poruszyć nawet najdrobniejszą częścią swojego ciała.
Po piętnastu minutach wygłaszania mów tłum zaczął się rozchodzić. Nim Dave się spostrzegł nikogo nie było na cmentarzu. Zmierzch już dawno zapadł. Należałoby pójść do domu.
Spojrzał jeszcze raz na grób. Na tablicy było zdjęcie Megan. Sam je zrobił... Doskonale pamiętał ten dzień. Jej ostatnie urodziny... Pstryknął jej kiedy się śmiała z jakiegoś kawału... Wyszła tak słodko. Zalała go kolejna fala bólu. Przeczytał inskrypcje nagrobną:
'Śpieszmy się kochać ludzi- ta szybko odchodzą'. Poczuł się wstrętnie. na nic lepszego ich nie było stać. Jakież to pospolite! A przecież Megan z pewnością zasługuje na coś więcej.
Ostatnie spojrzenie na grób i już go nie było...
_____________________________________________



CZYTASZ=KOMENTUJESZ!
Tak, tak... Przepraszam, że ją zabiłam. Przepraszam! Muszę iść do spowiedzi :D

No nieważne :D Piszę tutaj pod spodem, żeby Was poinformować o paru sprawach :)
1. W ten weekend raczej nie dodam kolejnego rozdziału, bo przyszły tydzień w szkole jest masakryczny (klasówka z 9 tematów z historii- każdy ma po 8 stron -.-, kartkówka z matmy, klasówka z chemii, klasówka z biologi (biologię umiem), a do tego trzeba się nauczyć śpiewać "Tyle Było Dni" i nauczyć się wiersza "O Grzesiu Kłamczuchu i Jego Cioci"....) Zapowiada się ciekawy weekend -.-
2. W poniedziałek przychodzi mój laptop :) Więc będę więcej pisać (Tak przynajmniej zamierzam :D )
3. Siedzę tu jak głupia i w kółko słucham "Tyle Było Dni" z nadzieją, że mi wpadnie do ucha :) postanowiłam wszakże nauczyć się tego albo "Chodź, pomaluj mój świat" ale stwierdziłam, że tą drugą umiem i to byłoby pójście na skróty :)) <Głupia jestem. Każdy by wziął prostszą xD>

I to chyba tyle :))
Jak zwykle proszę o komentarze co myślicie :) I głosowanie w sondzie, która jest gdzieś tam --------->>>>

Jejuś! Kocham tą piosenkę!!! Ten po lewo jest boski :D Ma soł hipnotajzing ajs :D



~Bad

11 maja 2013

II- W Trudnych Chwilach Lepiej Mieć Przy Sobie Przyjaciela...


Wszystko wydarzyło się w jednym momencie.
Po strzałach rozległa się wszechogarniająca cisza. Zupełnie nic nie było słychać. Jakby nagle wyłączyć grające głośno radio. Dźwięki przejeżdżających na dole samochodów nagle się urwały. Cisza.
Najpierw Dave pomyślał, że to z jakiejś strzelnicy w pobliżu niosą się echem te odgłosy, ale przecież w tym mieście nie było strzelnic! Więc co to mogło być?
I wtedy Meg rozszerzyła gwałtownie oczy i wysunęła się z ramion Dave'a spadając w dół- na ziemię. Chłopak nie wiedział , co się dzieje. Megan leżała na boku próbując z trudem złapać oddech.
-Co ci się stało?!- krzyknął zrozpaczony klękając przy niej.
-Boli...- odsapnęła, a z jej ust poleciał wąski strumień krwi.
I wtedy to zobaczył. Na jej plecach widniała wielka czerwona plama ... Świeża ciecz rozchodziła się po materiale w zastraszającym tempie. Nie! Ona została postrzelona.
-Megan, trzymaj się! Dzwonię po pomoc!
Poczuł, że siły go opuszczają... W głowie mu huczało, ale przecież nie mógł się poddać! Musiał myśleć racjonalnie i walczyć. O Meg... Wyciągnął z kieszeni komórkę i drżącymi rękoma wybrał numer pogotowia.
-Meg, będzie dobrze! Musi być! Słyszysz mnie?- zbliżył się do niej i po chwili usłyszał niewyraźny szept:
-Dave, kocham cię...
I w tej chwili połączył się z pogotowiem
-Pilnie potrzebna karetka! Ulica Sleep Walker. Chodzi o szkołę tańca! Jesteśmy na dachu... Moja dziewczyna została postrzelona! Tak... Mocno krwawi! Puls wyczuwalny, ale słabnie. Przyjedźcie jak najszybciej!- rzucił komórkę za siebie. Nic go ona nie obchodziła. Mogłaby nawet się roztrzaskać. Miał to gdzieś.
-Meg! Słyszysz mnie? Pogotowie jedzie! Rozumiesz?! Wszystko będzie dobrze.
Dziewczyna nadal miała trudności z oddychaniem. Coś chciała powiedzieć, bo otworzyła usta, lecz nie mogła wymówić ani słowa. Po brodzie natomiast pociekła jej krew. Po paru nieudanych próbach wykrztusiła:
-Wybacz mi... Dave.
Chłopak poczuł się bezsilny. Zacisnął rękę Meg w swoich dłoniach. Była cała zimna. Z jego oczu pociekły łzy.
-Ale za co ty mnie przepraszasz? Za co?! Będziesz żyć! Musisz żyć! Będziemy szczęśliwi- zobaczysz!
-Dave, nie łudź się... Ja umrę. Czuję... Czuję, jak życie ze mnie... ulatuje- teraz i ona się rozpłakała.
-Nieprawda! Walcz! Walcz dla mnie! Ja nie mogę cię stracić. Kocham cię... Nie umiem żyć bez ciebie!
Usłyszał karetkę pogotowia. Była coraz bliżej.
-Słyszysz?- kontynuował- Już jadą. Niedługo się tobą zajmą- powiedział przez łzy.
Lecz ona nie odpowiedziała. Zamknęła oczy i straciła przytomność.
-Meg...? Meg! Słyszysz mnie?
Przyłożył ucho do jej piersi i zaczął nasłuchiwać. Jej serce biło, lecz coraz słabiej i nierównomiernie. Położył rękę na rękę i zaczął ugniatać jej klatkę piersiową usiłując przywrócić jej serce do życia.
-Nie umieraj, nie umieraj- powtarzał w kółko pod nosem.
Po chwili zrobił jej usta-usta. Odetchnęła, ale oczu nie otworzyła. Natomiast znowu zalała się krwią. Włosy, twarz i ubranie miała całe czerwone.
I właśnie w tej chwili usłyszał za sobą jak ktoś otwiera drzwi na dach. Podbiegli do niego dwaj sanitariusze. Dave patrzył jak jeden z nich bierze Megan na ręce, a drugi instruuje go, aby uważał, bo może być ciężko ranna. Po chwili już ich nie było. Dave nie wiedział co ma robić. Nie mógł sobie wyobrazić tego, że jego dziewczyna właśnie umiera i jest w ciężkim stanie. Chłopak siedział jeszcze chwilę nic nie mogąc zrobić, ale w końcu się podniósł i ruszył w ślad za sanitariuszami. Musiał być przy niej.
Gdy wybiegł na ulicę akurat wkładali Meg na nosze, a po chwili zniknęła we wnętrzu karetki. Podbiegł do pojazdu z zamiarem wejścia do środka, lecz powstrzymał go jakiś mężczyzna ubrany w mundur z żółtym napisem 'Pogotowie':
-A ty dokąd, chłopcze?!
-Jestem jej chłopakiem!- i nic nie mówiąc wszedł do karetki i stanął przy noszach, na których leżała Megan.
Patrzył jak jej zakładają kroplówkę i podłączają do jakiejś aparatury.
Odzyskała przytomność. Lecz zdążyła tylko powiedzieć: 'Kocham cię, Dave. Bądź szczęśliwy '. Później znowu odpłynęła w nicość.
-Ona z tego wyjdzie, prawda?!- krzyknął.
-Uspokój się i pozwól nam pracować!- powiedział ten sam mężczyzna, który wcześniej nie chciał go wpuścić do pojazdu- Jej stan jest krytyczny. 
Dave usiadł koło swojej dziewczyny i złapał ją za rękę. Lekarze skończyli się koło niej krzątać i przeszli na przód karetki.
-Jak to? Już nic nie zrobicie?!- wykrzyknął wzburzony.
-Nie możemy nic więcej... Musimy dotrzeć jak najszybciej do szpitala i dopiero tam zajmiemy się nią na poważnie.
A więc co mu pozostawało? Miał tak siedzieć bezczynnie kiedy Meg umiera? Miał się przyglądać jak od niego odchodzi?! A najgorsze były wyrzuty sumienia. Wiedział, że to jego wina. Co go, do cholery podkusiło, żeby zabrać Megan na ten głupi dach?! Nie mógł sobie odpuścić i dać jej pierścionek w restauracji?! Co on sobie myślał? Że musi być na tyle romantyczny, żeby zabierać ją tam, gdzie się poznali? 
Jezu... Jaki ja jestem głupi!- myślał- Ale ona z tego wyjdzie! Ona musi żyć!
Cóż... Właściwie to pozostało mu tylko pozytywne myślenie. Gdyby nie to już zupełnie by zwariował i się załamał. Czuł się taki bezsilny... Był skazany na przyglądanie się Meg w takim stanie i nic nie mógł zrobić; zupełnie nic. I jeszcze do tego karetka wlekła się jak żółw!
-Przepraszam, nie da się szybciej?!
-Uspokój się, dzieciaku! Chcesz żebyśmy spowodowali wypadek? Jedziemy setką, a tutaj jest ograniczenie do sześćdziesiątki, więc wrzuć na luz, jak wy to mówicie…
-Gdyby pana dziewczyna umierała, to by pan wiedział jak to jest!
Nic nie odpowiedział. Nastała cisza, aż w końcu kompan kierowcy spytał się:
-Co się właściwie stało?
-Byliśmy na dachu i nagle usłyszałem strzały... To wszystko... Nawet się nie rozejrzałem kto strzelał. Nic mnie to wtedy nie obchodziło.
Teraz jednak marzył tylko o tym, aby dopaść tego gnoja i go zabić... Żeby zobaczył jak to jest. I żeby mu się odpłacić za Meg.
Po trzech minutach karetka się zatrzymała. Tylne drzwi się otworzyły, a Dave zobaczył, że się ściemniło.
Dwóch lekarzy wyprowadziło nosze wraz z Meg a chłopak wyskoczył w pojazdu zaraz za nimi. Wkroczyli na korytarz szpitala. Jeden z mężczyzn prowadzących nosze przystanął i spytał o coś młodą pielęgniarkę. Odpowiedź go raczej nie usatysfakcjonowała.
-Co się stało?- spytał podenerwowany Dave, łapiąc sanitariusza za łokieć, bo ten już chciał odejść.
-Nic... Doktora Thompsona nie ma w szpitalu... A zazwyczaj to on dowodzi zespołem podczas tak ważnych operacjach...
-Jak to go nie ma w szpitalu?! Jest lekarzem! Jego obowiązkiem jest tu siedzieć! To jego miejsce.
-Nie podnoś głosu. Ktoś inny będzie ją operował. Nie martw się na zapas. W tej placówce jest paru dobrych lekarzy. To że Thompsona nie ma, nie znaczy, że nikt nie zajmie się pacjentką.
-Mam nadzieję...- mruknął Dave i pobiegł w ślad za Meg.
Lekarze akurat zniknęli za zakrętem. Poszedł za nimi. Tutaj korytarz był węższy. Na drzwiach naprzeciwko widniał wielki napis ‘Ostry Dyżur. Wstęp Wzbroniony!’ Jego jednak nie obchodziły jakieś tam zakazy. On musiał być przy Megan. Musiał wiedzieć, że nic jej nie będzie, i że wszystko jest pod kontrolą. Już podchodził do drzwi, gdy ktoś uwięził jego ramię w żelaznym uścisku. Chciał się wyrwać, ale ten ktoś był silniejszy.
-Chłopcze… Nigdzie nie pójdziesz! Zajmiemy się nią. Nie martw się- I już zniknął za drzwiami.
-Cholera jasna!- krzyknął David i kopnął z całej siły krzesełko, które stało koło niego. Stał chwilę po czym jednak na nim usiadł. Co mu pozostawało? Nie mógł przecież od tak tam wtargnąć. A więc będzie czekał tutaj. Może nawet tak siedzieć cały dzień. Dopóki jej nie zobaczy i nie dowie się, czy wszystko w porządku nie ma zamiaru opuścić tej placówki. Nawet jeśliby mieli go siłą tarmosić.
Siedział tak pochylony rozmyślając, a jego blond czupryna zasłaniała całkowicie zielone oczy. W tej sytuacji Dave wyglądał zupełnie inaczej. Zawsze pogodny wyraz twarzy ustąpił miejsce złowrogiemu spojrzeniu.
Chłopak siedzący w pochylonej pozycji nie miał szans zobaczyć dziewczyny, która akurat stanęła na początku korytarza. Miała ona około dwudziestu lat. Była dość wysoka, a szpilki dodawały jej dodatkowe dziesięć centymetrów. Brązowe, lśniące włosy miała uczesane w długi kucyk upięty na czubku głowy. Spod grzywki spoglądały bystre, stalowoszare oczy. Dziewczyna obrana była w białą bluzkę, czarny żakiet i długie rurki. Ogólnie można by było rzec, że była dosyć urodziwą osobą.
-Nie będę przeszkadzała, jeśli tutaj usiądę?- spytała uśmiechając się lekko. Miała tak bardzo dźwięczny i melodyjny głosik, że David aż podskoczył. Spojrzał na nią kątem oka.
-Nie- powiedział krótko.
Usiadła więc dwa krzesełka od niego i co chwila przyglądała mu się, jakby myślała czy ma coś powiedzieć, czy też może lepiej zachować to dla siebie.
-Wyglądasz na zmartwionego…- zaczęła niepewnie- Wiesz… Ja nie chcę się wtrącać…
-To się nie wtrącaj- powiedział opryskliwie. A co tam! Przecież, teraz nic go nie obchodziło. Miał gdzieś, czy ta dziewczyna się na niego obrazi, czy też nie.
Ona w rzeczy samej się speszyła i spuściła wzrok przyglądając się swoim dłoniom.
-Nie bądź niemiły. Próbuję się tylko dowiedzieć co się stało. Kto wie? Może ci będę mogła pomóc. Nie lubię siedzieć bezczynnie, kiedy ktoś cierpi. To takie nieludzkie. Trzeba sobie pomagać w nieszczęściu…- zamilkła na chwilę, jakby się obawiała, że plecie za dużo. Spojrzała niepewnie na Davida i zakończyła- Ale jeśli nie chcesz mówić, to zrozumiem.
Chłopak natomiast pomyślał, że ona ma rację. W końcu co mu szkodzi się wyżalić? Może mu się zrobi lżej na sercu. Choć odrobinkę.
-Moja dziewczyna tam leży- wskazały wymownie na drzwi prowadzące do sali operacyjnej- Została postrzelona i nie wiem czy z tego wyjdzie. Oczywiście mam nadzieję, że tak, ale przecież nie można być w stu procentach pewnym przy czymś takim…- poczuł, ze do oczu cisną mu się łzy… Nie próbował ich nawet powstrzymywać. Spływały wąskim strumieniem po policzkach wnikając w koszulę.
Zamilkł. Nastała cisza. Dziewczyna widocznie się zawstydziła. Myślała, co też ma odpowiedzieć; jak pocieszyć. W końcu nie było to coś łatwego. W takich sytuacjach trudno było znaleźć odpowiednie słowa, które by kogoś pocieszyły i sprawiły, że poczułby się lepiej.
Podeszła więc do niego i usiadła tuż przy nim i położyła mu rękę na plecach. Był to z jej strony odważny ruch. W końcu nie wiadomo było jak chłopak na taką sytuację by zareagował. Mógł na nią nawrzeszczeć. Ale nie. Dave nic nie zrobił. Siedział ciągle i zachowywał się, jakby zupełnie nic się nie zmieniło. Dziewczyna natomiast powiedziała:
-Wiesz… Nie będę cię pocieszała i mówiła, że wszystko będzie dobrze. Nie mogę ci tego obiecać, bo nie wiem jak będzie, Teraz wszystko zależy od lekarzy. Miejmy nadzieję, że wszystko się uda.
David po raz pierwszy przyjrzał się jej uważnie. Uderzyło go to, co przed chwilą powiedziała. Po raz pierwszy ktoś mu nie mówił żeby się wziął w garść tylko prosto z mostu mówił, że nic nie wiadomo. Zdziwił się szczerością dziewczyny.
Widząc, że chłopak przygląda jej się z osłupieniem posłała mu niepewny uśmiech. Nie odwzajemnił go, ale wyciągnął do niej rękę mówiąc:
-Jestem David.
-Miło mi cię poznać Dave. Jestem Melanie. W skrócie Melly. W tej samej chwili gdy uścisnęła jego rękę, drzwi na salę operacyjną otworzyły się szeroko a na korytarz wyszedł lekarz…
________________________________________
Co myślicie? Podoba się? Jeśli nie będziecie komentować to raczej nie będę publikować :) To nie jest szantaż. Po prostu uważam, że skoro się Wam nie podoba albo nikt nie czyta to po co pisać to publicznie? :D
~Bad

2 maja 2013

I- Nie Chwal Dnia Przed Zachodem Słońca...

David wstał rano bardzo wcześnie. Wiedział, że będzie to bardzo ekscytujący dzień. Miał się spotkać po południu ze swoją dziewczyną Megan. Od dawna chciał postąpić w tym związku na przód lecz nigdy nie było ku temu sposobności. Postanowił jednak, że dzisiaj nie wróci do domu dopóki nie postawi na swoim.
Dave miał dwadzieścia trzy lata. Był on przystojnym mężczyzną z wielkimi planami na przyszłość. Nie chciał siedzieć bezczynnie w domu tylko zostać muzykiem w jakiejś kapeli. Od najmłodszych lat grał na gitarze klasycznej, a później na elektrycznej. Marzył także o rozpoczęciu nauki gry na perkusji, lecz nie miał wystarczającej ilości pieniędzy, aby rozwijać swoje hobby.
Chodził do szkoły muzycznej i tam za niewielką opłatą uczył się gry na instrumencie. Od najmłodszych lat uważano, że ten chłopak wiele osiągnie. To było nieuniknione. Rzadko kiedy zdarzało się tak wielce utalentowane dziecko. Takim trzeba było się urodzić. Języki chłonął jeden za drugim. Umiał już angielski, francuski, hiszpański i był w trakcie nauki włoskiego.
Od najmłodszych lat dziewczyny podkochiwały się w Davie... Nie wiadomo, czy oddziaływała tak na nie jego uroda, czy romantyzm, wrażliwość i poczucie, że przy nim nic nikomu się stać nie może... On sam nie chcąc skrzywdzić żadnej dziewczyny nie mówił im wprost, że mu się nie podobają albo, że są nie w jego stylu. Zawsze zgrabnie rozwiązywał sprawę tak, aby nikt nie poczuł się odrzucony... Cóż powiedzieć... Świetny chłopak...
Z Megan poznali się w liceum... Chodzi do jednej klasy... Szybko coś do siebie poczuli. Było im dobrze w swoim towarzystwie: śmiali się, ale mogli ze sobą porozmawiać na ważne tematy. Mieli podobne zainteresowania. Lubili czytać książki, oglądać filmy przygodowe. Ona grała na pianinie i śpiewała. Często rozmawiali o aktualnych hitach na listach przebojów. Mieli tyle do powiedzenia na temat każdej piosenki. A to, który moment według nich źle zagrany czy też, gdzie oni inaczej by zagrali albo zaśpiewali. Rozumieli się bez słów, a w trudnych sytuacjach wspierali wzajemnie.
Po niespełna paru miesiącach znajomości zostali parą. Owszem, wiele osób im docinało, że Dave chce się wypromować... W końcu Meg była jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole. Ale przecież każda para musi coś takiego przejść. Ich nie obchodziło zdanie innych. Dla nich najważniejsza była miłość i to, że mogli być przy sobie na dobre i na złe.
***
David zaprosił na tą sobotę Megan restauracji. Właściwie to nic oryginalnego. Na początku chciał się z nią spotkać w studiu nagraniowym jego kolegi, ale miało być ono wynajęte przez tydzień, a jemu zależało na czasie. Nie mógł tego odkładać w nieskończoność. Musiał działać jak najprędzej.
Dave przygotowywał się do wyjście dobrą godzinę. Przeważnie wybranie ciuchów zajmowało mu mało czasu, ale musiał się przyłożyć porządnie. Nie mógł się zdecydować czy założyć marynarkę, czy koszulę z krawatem... A może lepiej bez krawata? Z drugiej strony nie mógł się ubrać w jakoś szczególnie elegancko, bo Meg od razu by stwierdziła, że coś się święci...
No trudno... Przecież muszę ładnie wyglądać, myślał, sytuacja tego wymaga. A niech sobie nawet coś podejrzewa!
Ubrał się więc w białą koszule i czarne spodnie od garnituru. Zrezygnował jednak z krawata. Spryskał się perfumami, które tak bardzo podobały się jego dziewczynie, ubrał buty i wyszedł.
Umówili się w restauracji. Miał pół godziny na dotarcie. Spokojnie, zdąży. Właściwie to nie musiał nawet jechać autobusem. W taką ładną pogodę jak ta spokojnie może się na pieszo. Nie zaszkodzi mu.
Tak wiec ruszył przed siebie i jeszcze raz powtórzył sobie w myślach co ma kiedy zrobić i co powiedzieć. Musiało wypaść perfekcyjnie. Gdyby coś poszło nie tak nie wybaczyłby chyba sobie.
Zamówił dla nich salę. Kosztowało go to sporo pieniędzy, które odkładał od miesiąca. Plan był taki... Na początek zamówiłby sobie razem z Meg coś do jedzenia, a później tańczyliby do upadłego do muzyki niekoniecznie klasycznej, śpiewaliby i byłoby tak uroczo! Po wszystkim chciał ją zabrać w miejsce, w którym często się spotykali, a później już pozostawało jedno... Poklepał się po kieszeni i upewnił się, czy na pewno nie zapomniał pudełeczka. Było. Uff... Oby poszło dobrze!
***
Do restauracji Salem dotarł na pięć minut przed czasem. Meg jeszcze nie było.
Dobrze. Będzie miał czas na przygotowanie wszystkiego.
Wszedł do środka i zapytał jakiegoś przechodzącego kelnera czy sala została już przygotowana.
-Ależ oczywiście, proszę pana! Wszystko jest w jak najlepszym porządku! Niech pan się nie martwi- po czym posłał mu uśmiech.
Łatwo mu mówić! Jak ma się nie denerwować przed czymś takim? Tak się nie da. Dave stresował się niewyobrażalnie.
Wszedł po krętych schodach na górę i upewnił się czy naprawdę jest wszystko przygotowane. Podszedł do stołu i nerwowo zaczął poprawiać serwetkę na stole. Boże! Toż to przecież istna paranoja.
-Wszystko będzie dobrze, człowieku! Opanuj się- mruknął pod nosem.
-Coś nie tak?- zapytał głos za nim i nagle poczuł czyjąś delikatną rękę na ramieniu.
Podskoczył jakby się przed chwilą oparzył i powoli odwrócił. Ten głos poznałby wszędzie. Meg. Stała tuż za nim i przypatrywała się mu ze zmartwieniem. Ach... Megan zawsze rozpoznawała kiedy coś się działo. Niczego nie było można przed nią ukryć.
Dave nie mógł nic powiedzieć. Jej wspaniałe błękitnoszare oczy prześwietlały go na wylot.
-Nie... Nic się nie stało. Naprawdę.
Spróbował się uśmiechnąć, ale wyszedł mu jakiś grymas. Dziewczyna jednak mu nie uwierzyła. Czuła, ze ją okłamuje, ale nie chciała drążyć tematu. Jeśli Dave coś ukrywał, to musiał mieć konkretny powód. Przeczuwała także, że wkrótce się przekona o co chodzi. Pozostawało jej cierpliwie czekać. pocałowała go w policzek na przywitanie i spytała:
-A więc... Może usiądziemy?
-Tak, tak. Jasne.
Dave podszedł do krzesełka i odsunął je tak, aby dziewczyna mogła usiąść po czym zajął miejsce na przeciwko niej.
-Zaraz powinni podać jedzenie- powiedział.
Wpatrywał się w nią jakby była aniołem. Co w cale nie jest aż takie dalekie od prawdy. Jej śliczny uśmiech górował nad wszystkimi innymi. Gdy się uśmiechała widać było jej charakterystyczne dołeczki w policzkach i malutki dołeczek na brodzie. Jej wielkie oczy hipnotyzowały każdego, a brązowe pukle spływała kaskadą na ramiona. Uszy ozdabiała zawsze jakimiś kolczykami, a na szyi zawsze nosiła łańcuszek z przywieszką 'I Love NY'. Chciała kiedyś tam pojechać. O Ameryce wspominała zawsze z czcią, jakby była to jakaś świętość. Oczywiście David nie burzył jej marzeń. Cieszył się, że je ma. I trzymał za nią kciuki.
'Ona zostanie kimś wielkim'- mówił o swojej dziewczynie.
Jego rozmyślania przerwał kelner, który przyniósł zupę. Był to kapuśniak. Meg zawsze lubiła kwaśne rzeczy, więc bardzo jej smakowało. Następnie na stole pojawił się kurczak z kapustą i ziemniakami. W Salemie zawsze gotowali pyszne potrawy. Rzadko można było spotkać coś tak wyśmienitego.
-Ślicznie wyglądasz...- powiedział przełykając kęs i uśmiechając się. Trema już prawie go opuściła, ale wiedział, że powróci ona, gdy tylko wyjdą z restauracji.
-Och... Mówisz mi to z każdym razem! Jestem przecież zwykłą dziewczyną- zaśmiała się.
-A widzisz... I tu się nie zgadzamy.
Po posiłku tańczyli. Bardzo długo. Meg śpiewała piosenki, a on się jej przysłuchiwał.
-Masz taki wspaniały głos...
-Nie przesadzaj- prychnęła.
Nie skomentował tego. Wiedział, że ma rację.
Pili szampana rozmawiając- o wszystkim. O tym na jaki film pójdą w następnym tygodniu, ale także o tym co ostatnio przeczytali lub o czym ciekawym słyszeli.
-Meg...- zmienił temat Dave.
-Hm?
-Wiesz, myślałem, że może poszlibyśmy do naszej 'kryjówki'. Co o tym sądzisz?
Modlił się w duchu, aby się zgodziła. Od tego wszystko zależało. Jednak ona długo nie odpowiadała. W przeciwieństwie do Dave'a, jej nie dało się ot tak prześwietlić. Trudno było odgadnąć co czuła i o czym myślała.
-Wiesz... Jest dość ciepło i...
-Dobrze chodźmy.
Meg poczuła, że Dave'owi na tym bardzo zależy, więc się zgodziła.
Ich 'kryjówka' znajdowała się w rzeczywistości na dachu szkoły tanecznej. Spędzali tam sporo czasu. W końcu to właśnie tam się tak naprawdę poznali. Owszem znali swoje imiona i nazwiska już wcześniej, ale dopiero na tym dachu mogli szczerze porozmawiać.
Meg przychodziła tam często kiedy miała jakieś zmartwienie. Tamtego dnia kiedy spotkała Dave'a zerwała z chłopakiem. Okazało się, że ją zdradzał z jej przyjaciółką. Dowiedziała się o tym przypadkiem. Szła akurat do galerii handlowej kiedy ich zobaczyła. Całowali się. Na początku nie mogła w to uwierzyć. W końcu była daleko i mogło jej się przewidzieć. Chłopak był co prawda podobny do Jima, ale nie była przekonana w stu procentach. Dopiero później, gdy podeszła bliżej przekonała się, że to prawda. Nie wiedziała co powiedzieć. Nakrzyczała na niego i uderzyła w policzek. Po czym płacząc dotarła na dach. Długo nie mogła się opanować i zastanawiała się, dlaczego on jej to zrobił, aż w końcu usłyszała za plecami jego głos- Dave'a.
-Megan? Co ty tutaj robisz?- spytał podchodząc.
Wytarła pośpiesznie oczy i zwróciła się ku niemu:
-Nic. Myślę...
-Płakałaś?- spytał patrząc na jej czerwone oczy.
-Tak...
-Co się stało?
Opowiedziała mu wszystko. O tym jak się czuje, co myśli i pożaliła się, że nie wie co dalej robić. A on ją przytulił. Poradził jej, żeby skończyła ze swoim chłopakiem, bo jeśli jest niewierny to jest strasznym dupkiem. Pocieszał ją długo.
-A ty co tutaj robisz?- spytała w końcu.
-Hm... Lubię tu przychodzić. Jest tu ciekawa atmosfera. Można uciec od świata. I ładny stąd jest widok. Czasami przychodzę  malować.
-Malujesz?
-Tak... Kiedyś ci pokażę...
 ***
Na dach dotarli w dziesięć minut. Weszli pośpiesznie wchodząc do szkoły i dalej kierując się schodami na górę. Jakież to było zabawne. Nikt jeszcze ich nigdy nie przyuważył... A z pewnością gdyby ktoś się o tym dowiedział. Nie spodobałoby się to mu.
-Po co mnie tu przyprowadziłeś, Dave?- spytała w końcu- Od samego początku widzę, że coś cię gnębi i że się strasznie czymś przejmujesz. Masz tremę. Co się stało? Mi możesz powiedzieć...- zapewniła go stając przed nim i gładząc ręką jego policzek.
-Wiesz, ja cię kocham...
-Ja też cię kocham, głuptasie i...
Uciszył ją gestem dłoni.
-Nie przerywaj mi, proszę... Bardzo cię kocham. Jesteśmy parą od dawna. Skończyliśmy studia i chcemy dalej sprawdzić się w zawodzie, ale ja... Ja nie chcę żebyśmy się rozstali. Chcę z tobą ciągle być. Kocham cię Meg jak nikogo innego. Jesteś dla mnie najważniejsza i to się nie zmieni- wyciągnął powoli z kieszeni pudełko i klękając ciągnął- Meg... Wyjdziesz za mnie?- powiedział otwierając niebieskie pudełeczko i odsłaniając zawartość- pięknie zdobiony pierścionek.
Meg wpatrywała się najpierw w niego, a potem jej oczy powędrowały w dół. Spojrzała na pierścionek.
-Dave, ja...
Nie mogła powiedzieć tego co chciała. Gardło się jej zaciskało. Była zdumiona. Nie spodziewała się czegoś takiego po nim. Długo nic nie mówiła, więc chłopak zapewnił ją:
-Nie musisz odpowiadać teraz.
-Ale ja...
-Możesz spokojnie się namyśleć- powiedział wstając.
 -Ale...
-Nie naciskam na ciebie Meg- nie dawał jej dojść do słowa.
-Ale ja chcę powiedzieć, że się zgadzam, kretynie!
-Naprawdę?
-Tak!
I już wylądowała w jego ramionach a po jej twarzy ciekły łzy zadowolenia.
-Kocham cię, Meg.
-Kocham cię, Dave.
Całowali się namiętnie i co chwile czule coś do siebie szeptali. Byli szczęśliwi jak jeszcze nigdy w życiu.
-Jestem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie!- krzyknął na całe gardło.
-Uspokój się Dave!- zaśmiała się Megan.
I wtedy rozległy się strzały psując wszystko raz na zawsze...
__________________________________________
Poproszę o komentarze z Waszymi opiniami ^-^ Pamiętajcie, że każdy komentarz dodaje poweru do pisania ^-^

Nickelback- Far Away... Kocham <3

~Bad

1 maja 2013

* PROLOG *

Śmierć… Czymże Ona jest? Z pewnością czymś okropnym. Przychodzi niespodziewanie, wchodzi przez drzwi i już cię nie ma. Czasami próbujesz się bronić- walczysz. Jednak Ona wniknie wszędzie. Choćbyś zamykał okna i barykadował drzwi- Ona cię dogoni. Nie można Jej uniknąć… Jednak jakie ma prawa, aby zabierać nam najważniejsze dla nas osoby? Czy Ona nie ma co robić, że zabiera nam nasze światełko, nasz sens życia?
Wiele osób załamuje się, gdy traci właśnie kogoś takiego. Ale przecież to nic dziwnego… Na przykład David. Każdy byłby przecież pogrążony w żałobie, gdyby pozbawić go sensu istnienia. Lecz kiedy smutek i żal przeradza się w obsesję, to chyba co innego… Wtedy już nikomu nie jest do śmiechu…